Aż trudno mi uwierzyć, że równy miesiąc temu lecieliśmy na wakacje. Czas leci za szybko. A w podróży to już w ogóle przyśpiesza, prawda? Jak to zwykle u mnie, im dłużej zwlekam, tym ciężej się zebrać. Przymusowe leżenie zmobilizowało mnie, żeby dokończyć relację z Malty. Mam dla Was praktyczne wskazówki. Opowiem o tym, jak dostać się z lotniska do miasta, gdzie i co zjeść. Na końcu zdradzę, ile nas kosztowały te maltańskie wczasy. Gotowi?
1. Malta - loty i dojazd z lotniska
Zanim zacznę. Krótka historia o stresie przed wylotem. Byłam w tym dniu podwójnie zestresowana. Po pierwsze dlatego, że na lotnisku byliśmy o 14.55. Lot mieliśmy 15.40. Tak, dobrze czytacie. Wizja tego, że nie zdążymy mnie przerażała. A to ja najbardziej czekałam na ten wyjazd. Drugi raz się zestresowaliśmy, kiedy waga mojego bagażu pokazała 19,9. A ja w planach miałam przywieźć naprawdę mnóstwo pamiątek. Wracając, przerzuciłam kilka rzeczy do plecaka Mateusza i z drżeniem sprawdzałam wagę na lotnisku w Malcie. Jakie było moje zdziwienie, kiedy waga pokazała tylko 14.5. Ulgę też poczułam, ale sytuacja w Katowicach mnie zdziwiła. Na Malcie z kolei zdziwiło mnie to, że plecak Mateusza musieliśmy nadać w innym miejscu, niż moją walizkę. Początkowo nie mogliśmy też znaleźć wózka, ale okazało się, że jechały na innej taśmie. Lot z Katowic trwał 2h 20 minut. Były też loty z Krakowa, ale tu godziny były trochę kiepskie pod podróż z dzieckiem. Zwłaszcza tą pierwszą. Na lotnisko można dojechać przyśpieszonymi autobusami. Z naszej Zatoki św. Pawła, był to numer TD1. Podróż trwała około godziny. W autobusie jest też schowek na bagaże. Inne linie to TD2 i TD3 oraz od X1 do X4. My w jedną i drugą stronę wybraliśmy ubera. Za taką podróż zapłaciliśmy 20 euro, a czas przejazdu to 40 minut. Przy parkingu jest specjalne miejsce do odbioru przez taksówki. Wszystko jest dobrze opisane.
2. Czy warto wypożyczyć auto na Malcie?
Przez chwilę zastanawialiśmy się nad taką opcją. Małym utrudnieniem na początku może być ruch lewostronny. Jednak my zrezygnowaliśmy z innego powodu. W większość miejsc, które chciałam zobaczyć, dało się dojechać komunikacją. Autobusy kursują dość często, chociaż nie zawsze zgodnie z rozkładem. Do tego akurat w Krakowie jesteśmy przyzwyczajeni. Korki na Malcie wynikają z wąskich uliczek. Sami byliśmy świadkami, jak kierowca dostawczaka zostawił auto i po prostu gdzieś wyszedł. Nie było go chyba z 20 minut. To taka trochę włoska mentalność. Jeśli bylibyśmy na Malcie dłużej, to na pewno chciałabym więcej zobaczyć na Gozo. I tam faktycznie rozważyłabym wypożyczenie samochodu, bo punkt przesiadkowy jest tylko w Victorii.
3. Jak poruszać się na Malcie?
O tym już trochę pisałam tutaj. My podróżowaliśmy komunikacją miejską. Wyjątkiem był transfer na lotnisko i na rejs. Na rejs, na który dotarliśmy o 8.58, a zgadnijcie o której statek wypływał? 😂 Po przeanalizowaniu naszego planu, kupiliśmy bilety tygodniowe. Ich koszt to 25 euro. Automaty biletowe są tylko w kilku miejscach na Malcie. Pojedyńcze bilety można kupić u kierowcy. Przy zakupie takiego 7dniowego dostaliśmy taką kartę. Trzeba ją odbić za każdym razem przy wsiadaniu. Wsiadamy, tak jak w Londynie, tylko przednimi drzwiami. Z ważnych informacji, taki pojedyńczy bilet kosztuje 2.5 euro i obowiązuje przez 2 godzinki. My sprawdzaliśmy połączenia zarówno na google, jak i na specjalnej aplikacji tallinja. Na Gozo czeka nas przeprawa promem. Tu trzeba wykupić dodatkowy bilet, za 4.65 euro w obie strony. Z portu na Gozo podjechaliśmy do tamtejszej stolicy autobusem. Tu obowiązywała 7-dniowa karta. Ostatnia z wysp, Comino, jest typowo turystyczna i trzeba po prostu wykupić rejs, aby się do niej dostać.
4. Co zjeść na Malcie?
Przed wyjazdem na Maltę, nie byłam świadoma tego miksu kulturowego. Wiedziałam o wpływach angielskich, ale cała reszta mnie zaskoczyła. Jak chociażby to, że w wielu miejscach obowiązuje siesta. A nie oszukujmy się, z dzieckiem to może być niezłe wyzwanie. Ta mieszanka kultur trochę odbija się też na jedzeniu. Czy to dobrze? Ja nie narzekałam. Trafiliśmy na naprawdę fajną grecką restaurację, jedliśmy smaczne makarony, czy wrapy.
Tradycyjną potrawą na Malcie jest fenek, czyli duszony królik. Ponoć to danie serwowano już za czasów Zakonu Maltanśkiego. Zdecydowana większość miejscówek, które Wam polecę, znajduje się w Zatoce św. Pawła. To tam mieliśmy nocleg. Restauracja z typowym maltańskim jedzeniem, którą Wam polecamy to La Stalla. Oprócz wspomnianego królika, jedliśmy tu też makaron z łososiem i pizzę. Wszystko oceniamy bardzo dobrze. Jest też menu dziecięce i krzesełka. A do tego pyszne domowe wino i cudowna obsługa. Serio, Maria strasznie przypadła do gustu kelnerom i zabawianie mieliśmy z głowy.
Jak już wspomniałam o tej greckiej restauracji, to też nie zostawię bez namiarów. Ta restauracja to Zorba Greek Grill. Nie mają strony, dlatego link przeniesie Was do ich fanpega. Tu jedliśmy taki mix dań dla dwojga i to było naprawdę ogromne i pyszne. Taki zestaw kosztował 40 euro, ale pojedliśmy sobie wszyscy we trójkę. Następnym razem wzięłam moussakę. I to było obłędne! Smakowało serio, jak w Grecji.
Czego jeszcze warto spróbować? Oprócz królika, ryb, czy lokalnego wina, polecam Wam coś słodkiego. Ja skusiłam się na ciastko z daktylami, imqaret. Dorwaliśmy je w jakiejś zwykłej budce przy ulicy w Rabacie.
Wzięłam dwa, ale nie byłam w stanie zjeść całego. Tak mnie ten krem z daktyli zapchał. Było pyszne. Na Malcie mają też taki typowy napój. Specjalnie dla Was postanowiłam go spróbować. To gazowany napój z lekką nutą cytrusów i ziół. No nasze smaki to nie były, ale sprawdzić musiałam.
Jeśli będziecie w Vallettcie, to zajrzyjcie na obiad do Mina's. To restauracja niedaleko Bramy Głównej. Weszliśmy w boczną uliczkę i uciekliśmy trochę od tych tłumów. Wam też to polecamy. Mają tutaj menu obiadowe, które składa się z dwóch dań i napoju. Ja wzięłam ravioli i kurczaka. Do tego napój i to wszystko za 20 euro. Mateusz wziął pizzę z tuńczykiem, której nie dał rady zjeść. Ilość składników i grubość ciasta go przerosła. Było pysznie.
A jeśli wywieje Was na Gozo, to zajrzyjcie do mega klimatycznej kawiarni w Victorii. Przyciągnął nas wystrój, ale na plus zasługuje też obsługa. To miejsce to Serendipity. A wiadomo, że do kawy musi być też ciastko. Przytulne miejsce i przystępne ceny.
Muszę Wam polecić jeszcze jedno miejsce. To taki trochę street food. Mimo to, jedzenie było pyszne, świeże. A właściciel sprawił, że od razu po zjedzeniu, wystawiłam pozytywną opinię. A przyznam szczerze, że robię to (za) rzadko! Tu macie lokalizację. Ja jadłam wrapa, Mati pizzę, a Marysia nuggetsy. Był to nasz pożegnalny posiłek na Malcie i może też dlatego mam taki sentyment. Średnio za obiad płaciliśmy 40 euro. Czasem braliśmy coś osobno dla Mary, a czasem dzieliliśmy się z nią swoim jedzeniem.
5. Gdzie plażować na Malcie?
Większość plaż na Malcie jest kamienista. Również ta w Zatoce św. Pawła taka była. Na szczęście, udało nam się poplażować również na piaszczystej plaży. Może nie był to taki piękny, złoty piach, jak w Trójmieście, czy Łebie, ale woda zdecydowanie cieplejsza. Kąpiel w morzu w październiku zaliczona. Na taki plażing wybraliśmy się do dzielnicy Mellieha.
Od nas to było jakieś 15-20 minut autobusem. Jest to największa piaszczysta plaża na Malcie. Można było tutaj wypożyczyć leżaki i parasola, albo kupić coś do jedzenie w budce. Ceny za leżaki wahają się od 5-10 euro. My woleliśmy zainwestować te pieniądze w grabki i wiaderko. Jest też darmowa toaleta, ale poziom czystości pozostawiał wiele do życzenia. A przecież nie byliśmy w szczycie sezonu. Na pewno dużym plusem jest łagodne wejście do morza, chociaż to Marysi nie przekonało.
Odpoczywaliśmy też na plaży przy naszym hotelu (Buggibba Beach) i było całkiem przyjemnie. Małym minusem było zdecydowanie gorsze wejście do wody, ale w tym dniu nawet nie braliśmy pod uwagi dłuższego plażowania. Jako miejsce na odpoczynek, jak najbardziej. Przed wyjazdem czytałam o konieczności zabrania butów do wody. Wzięliśmy, ale nie skorzystaliśmy.
6. Gdzie spaliśmy i jak oceniamy hotel
Spaliśmy w hotelu Sunseeker. Sama lokalizacja była w porządku. Nie mieliśmy problemu, żeby dostać się w inne miejsca. Autobusów w okolicy było sporo, niedaleko też pętla autobusowa. Jednak, gdybyśmy mieli wybrać jeszcze raz, to pewnie szukalibyśmy bliżej Rabatu.
Niestety samego hotelu Wam nie polecam. Pokój był dość ciemny i wymagał odmalowania. Na ścianach były ślady po zabitych komarach i pierwsze kilka nocy nasłuchiwałam, czy nic mi nie bzyczy nad uchem. Kolejnym minusem, dla mnie bo Matiemu to tak nie przeszkadzało, były monotonne śniadania. Każdego dnia było dokładnie to samo. Jedzenie było smaczne i świeże, ale liczyłam na coś więcej. Na plus zasługuje basen na dachu i widok stamtąd. No i przemiła obsługa. Ręczniki były wymieniane codziennie i było w miarę czysto. W każdym razie, pod koniec już tęskniłam za swoim jedzeniem i swoją domową przestrzenią.
7. Ile to wszystko kosztowało?
Zacznę od tego, na czym można by było oszczędzić. Na początku mieliśmy problem z opracowaniem tematu jedzenia. Chcieliśmy, żeby Marysia jadła coś ciepłego na obiad i kolację, a sami od lat na wakacjach, funkcjonujemy na obiadokolacjach. Dlatego raz, czy dwa, zdarzyło nam się po prostu nie dojeść posiłków, bo niepotrzebnie coś zamówiliśmy.
Później trochę kombinowaliśmy z dzieleniem się na trzy, jakieś pojedyńcze słoiczki i tak poszło. Dziś na pewno nie ciągnęłabym Mateusza do konkatedry w Vallettcie z Marysią. Tylko kazała zostać i poczekać, bo były tłumy, było ciasno, duszno. No dla małego dziecka średnio. Przy zwiedzaniu Rotundy byliśmy już mądrzejsi, ale człowiek uczy się na błędach. Jak wyglądają koszty naszych wakacji?
- Loty - 2400 zł. 2x bagaż po 20 kg + dodatkowo wykupiona możliwość zmiany daty
- Hotel ze śniadaniami z możliwością zmiany daty - 3600zł(7 noclegów)
- Transfery (uber + komunikacja) 500zł
- Bilety wstępu, wycieczka na Comino - 470 zł
- Dodatkowe ubezpieczenie - 140 zł
- Jedzenie (restauracje, zakupy) ~2000 zł
- Pamiątki ~ 200 zł









.jpg)







.jpg)
















.jpg)

.jpg)











