Aż trudno mi uwierzyć, że równy miesiąc temu lecieliśmy na wakacje. Czas leci za szybko. A w podróży to już w ogóle przyśpiesza, prawda? Jak to zwykle u mnie, im dłużej zwlekam, tym ciężej się zebrać. Przymusowe leżenie zmobilizowało mnie, żeby dokończyć relację z Malty. Mam dla Was praktyczne wskazówki. Opowiem o tym, jak dostać się z lotniska do miasta, gdzie i co zjeść. Na końcu zdradzę, ile nas kosztowały te maltańskie wczasy. Gotowi?
1. Malta - loty i dojazd z lotniska
Zanim zacznę. Krótka historia o stresie przed wylotem. Byłam w tym dniu podwójnie zestresowana. Po pierwsze dlatego, że na lotnisku byliśmy o 14.55. Lot mieliśmy 15.40. Tak, dobrze czytacie. Wizja tego, że nie zdążymy mnie przerażała. A to ja najbardziej czekałam na ten wyjazd. Drugi raz się zestresowaliśmy, kiedy waga mojego bagażu pokazała 19,9. A ja w planach miałam przywieźć naprawdę mnóstwo pamiątek. Wracając, przerzuciłam kilka rzeczy do plecaka Mateusza i z drżeniem sprawdzałam wagę na lotnisku w Malcie. Jakie było moje zdziwienie, kiedy waga pokazała tylko 14.5. Ulgę też poczułam, ale sytuacja w Katowicach mnie zdziwiła. Na Malcie z kolei zdziwiło mnie to, że plecak Mateusza musieliśmy nadać w innym miejscu, niż moją walizkę. Początkowo nie mogliśmy też znaleźć wózka, ale okazało się, że jechały na innej taśmie. Lot z Katowic trwał 2h 20 minut. Były też loty z Krakowa, ale tu godziny były trochę kiepskie pod podróż z dzieckiem. Zwłaszcza tą pierwszą. Na lotnisko można dojechać przyśpieszonymi autobusami. Z naszej Zatoki św. Pawła, był to numer TD1. Podróż trwała około godziny. W autobusie jest też schowek na bagaże. Inne linie to TD2 i TD3 oraz od X1 do X4. My w jedną i drugą stronę wybraliśmy ubera. Za taką podróż zapłaciliśmy 20 euro, a czas przejazdu to 40 minut. Przy parkingu jest specjalne miejsce do odbioru przez taksówki. Wszystko jest dobrze opisane.
2. Czy warto wypożyczyć auto na Malcie?
Przez chwilę zastanawialiśmy się nad taką opcją. Małym utrudnieniem na początku może być ruch lewostronny. Jednak my zrezygnowaliśmy z innego powodu. W większość miejsc, które chciałam zobaczyć, dało się dojechać komunikacją. Autobusy kursują dość często, chociaż nie zawsze zgodnie z rozkładem. Do tego akurat w Krakowie jesteśmy przyzwyczajeni. Korki na Malcie wynikają z wąskich uliczek. Sami byliśmy świadkami, jak kierowca dostawczaka zostawił auto i po prostu gdzieś wyszedł. Nie było go chyba z 20 minut. To taka trochę włoska mentalność. Jeśli bylibyśmy na Malcie dłużej, to na pewno chciałabym więcej zobaczyć na Gozo. I tam faktycznie rozważyłabym wypożyczenie samochodu, bo punkt przesiadkowy jest tylko w Victorii.
3. Jak poruszać się na Malcie?
O tym już trochę pisałam tutaj. My podróżowaliśmy komunikacją miejską. Wyjątkiem był transfer na lotnisko i na rejs. Na rejs, na który dotarliśmy o 8.58, a zgadnijcie o której statek wypływał? 😂 Po przeanalizowaniu naszego planu, kupiliśmy bilety tygodniowe. Ich koszt to 25 euro. Automaty biletowe są tylko w kilku miejscach na Malcie. Pojedyńcze bilety można kupić u kierowcy. Przy zakupie takiego 7dniowego dostaliśmy taką kartę. Trzeba ją odbić za każdym razem przy wsiadaniu. Wsiadamy, tak jak w Londynie, tylko przednimi drzwiami. Z ważnych informacji, taki pojedyńczy bilet kosztuje 2.5 euro i obowiązuje przez 2 godzinki. My sprawdzaliśmy połączenia zarówno na google, jak i na specjalnej aplikacji tallinja. Na Gozo czeka nas przeprawa promem. Tu trzeba wykupić dodatkowy bilet, za 4.65 euro w obie strony. Z portu na Gozo podjechaliśmy do tamtejszej stolicy autobusem. Tu obowiązywała 7-dniowa karta. Ostatnia z wysp, Comino, jest typowo turystyczna i trzeba po prostu wykupić rejs, aby się do niej dostać.
4. Co zjeść na Malcie?
Przed wyjazdem na Maltę, nie byłam świadoma tego miksu kulturowego. Wiedziałam o wpływach angielskich, ale cała reszta mnie zaskoczyła. Jak chociażby to, że w wielu miejscach obowiązuje siesta. A nie oszukujmy się, z dzieckiem to może być niezłe wyzwanie. Ta mieszanka kultur trochę odbija się też na jedzeniu. Czy to dobrze? Ja nie narzekałam. Trafiliśmy na naprawdę fajną grecką restaurację, jedliśmy smaczne makarony, czy wrapy.
Tradycyjną potrawą na Malcie jest fenek, czyli duszony królik. Ponoć to danie serwowano już za czasów Zakonu Maltanśkiego. Zdecydowana większość miejscówek, które Wam polecę, znajduje się w Zatoce św. Pawła. To tam mieliśmy nocleg. Restauracja z typowym maltańskim jedzeniem, którą Wam polecamy to La Stalla. Oprócz wspomnianego królika, jedliśmy tu też makaron z łososiem i pizzę. Wszystko oceniamy bardzo dobrze. Jest też menu dziecięce i krzesełka. A do tego pyszne domowe wino i cudowna obsługa. Serio, Maria strasznie przypadła do gustu kelnerom i zabawianie mieliśmy z głowy.
Jak już wspomniałam o tej greckiej restauracji, to też nie zostawię bez namiarów. Ta restauracja to Zorba Greek Grill. Nie mają strony, dlatego link przeniesie Was do ich fanpega. Tu jedliśmy taki mix dań dla dwojga i to było naprawdę ogromne i pyszne. Taki zestaw kosztował 40 euro, ale pojedliśmy sobie wszyscy we trójkę. Następnym razem wzięłam moussakę. I to było obłędne! Smakowało serio, jak w Grecji.
Czego jeszcze warto spróbować? Oprócz królika, ryb, czy lokalnego wina, polecam Wam coś słodkiego. Ja skusiłam się na ciastko z daktylami, imqaret. Dorwaliśmy je w jakiejś zwykłej budce przy ulicy w Rabacie.
Wzięłam dwa, ale nie byłam w stanie zjeść całego. Tak mnie ten krem z daktyli zapchał. Było pyszne. Na Malcie mają też taki typowy napój. Specjalnie dla Was postanowiłam go spróbować. To gazowany napój z lekką nutą cytrusów i ziół. No nasze smaki to nie były, ale sprawdzić musiałam.
Jeśli będziecie w Vallettcie, to zajrzyjcie na obiad do Mina's. To restauracja niedaleko Bramy Głównej. Weszliśmy w boczną uliczkę i uciekliśmy trochę od tych tłumów. Wam też to polecamy. Mają tutaj menu obiadowe, które składa się z dwóch dań i napoju. Ja wzięłam ravioli i kurczaka. Do tego napój i to wszystko za 20 euro. Mateusz wziął pizzę z tuńczykiem, której nie dał rady zjeść. Ilość składników i grubość ciasta go przerosła. Było pysznie.
A jeśli wywieje Was na Gozo, to zajrzyjcie do mega klimatycznej kawiarni w Victorii. Przyciągnął nas wystrój, ale na plus zasługuje też obsługa. To miejsce to Serendipity. A wiadomo, że do kawy musi być też ciastko. Przytulne miejsce i przystępne ceny.
Muszę Wam polecić jeszcze jedno miejsce. To taki trochę street food. Mimo to, jedzenie było pyszne, świeże. A właściciel sprawił, że od razu po zjedzeniu, wystawiłam pozytywną opinię. A przyznam szczerze, że robię to (za) rzadko! Tu macie lokalizację. Ja jadłam wrapa, Mati pizzę, a Marysia nuggetsy. Był to nasz pożegnalny posiłek na Malcie i może też dlatego mam taki sentyment. Średnio za obiad płaciliśmy 40 euro. Czasem braliśmy coś osobno dla Mary, a czasem dzieliliśmy się z nią swoim jedzeniem.
5. Gdzie plażować na Malcie?
Większość plaż na Malcie jest kamienista. Również ta w Zatoce św. Pawła taka była. Na szczęście, udało nam się poplażować również na piaszczystej plaży. Może nie był to taki piękny, złoty piach, jak w Trójmieście, czy Łebie, ale woda zdecydowanie cieplejsza. Kąpiel w morzu w październiku zaliczona. Na taki plażing wybraliśmy się do dzielnicy Mellieha.
Od nas to było jakieś 15-20 minut autobusem. Jest to największa piaszczysta plaża na Malcie. Można było tutaj wypożyczyć leżaki i parasola, albo kupić coś do jedzenie w budce. Ceny za leżaki wahają się od 5-10 euro. My woleliśmy zainwestować te pieniądze w grabki i wiaderko. Jest też darmowa toaleta, ale poziom czystości pozostawiał wiele do życzenia. A przecież nie byliśmy w szczycie sezonu. Na pewno dużym plusem jest łagodne wejście do morza, chociaż to Marysi nie przekonało.
Odpoczywaliśmy też na plaży przy naszym hotelu (Buggibba Beach) i było całkiem przyjemnie. Małym minusem było zdecydowanie gorsze wejście do wody, ale w tym dniu nawet nie braliśmy pod uwagi dłuższego plażowania. Jako miejsce na odpoczynek, jak najbardziej. Przed wyjazdem czytałam o konieczności zabrania butów do wody. Wzięliśmy, ale nie skorzystaliśmy.
6. Gdzie spaliśmy i jak oceniamy hotel
Spaliśmy w hotelu Sunseeker. Sama lokalizacja była w porządku. Nie mieliśmy problemu, żeby dostać się w inne miejsca. Autobusów w okolicy było sporo, niedaleko też pętla autobusowa. Jednak, gdybyśmy mieli wybrać jeszcze raz, to pewnie szukalibyśmy bliżej Rabatu.
Niestety samego hotelu Wam nie polecam. Pokój był dość ciemny i wymagał odmalowania. Na ścianach były ślady po zabitych komarach i pierwsze kilka nocy nasłuchiwałam, czy nic mi nie bzyczy nad uchem. Kolejnym minusem, dla mnie bo Matiemu to tak nie przeszkadzało, były monotonne śniadania. Każdego dnia było dokładnie to samo. Jedzenie było smaczne i świeże, ale liczyłam na coś więcej. Na plus zasługuje basen na dachu i widok stamtąd. No i przemiła obsługa. Ręczniki były wymieniane codziennie i było w miarę czysto. W każdym razie, pod koniec już tęskniłam za swoim jedzeniem i swoją domową przestrzenią.
7. Ile to wszystko kosztowało?
Zacznę od tego, na czym można by było oszczędzić. Na początku mieliśmy problem z opracowaniem tematu jedzenia. Chcieliśmy, żeby Marysia jadła coś ciepłego na obiad i kolację, a sami od lat na wakacjach, funkcjonujemy na obiadokolacjach. Dlatego raz, czy dwa, zdarzyło nam się po prostu nie dojeść posiłków, bo niepotrzebnie coś zamówiliśmy.
Później trochę kombinowaliśmy z dzieleniem się na trzy, jakieś pojedyńcze słoiczki i tak poszło. Dziś na pewno nie ciągnęłabym Mateusza do konkatedry w Vallettcie z Marysią. Tylko kazała zostać i poczekać, bo były tłumy, było ciasno, duszno. No dla małego dziecka średnio. Przy zwiedzaniu Rotundy byliśmy już mądrzejsi, ale człowiek uczy się na błędach. Jak wyglądają koszty naszych wakacji?
- Loty - 2400 zł. 2x bagaż po 20 kg + dodatkowo wykupiona możliwość zmiany daty
- Hotel ze śniadaniami z możliwością zmiany daty - 3600zł(7 noclegów)
- Transfery (uber + komunikacja) 500zł
- Bilety wstępu, wycieczka na Comino - 470 zł
- Dodatkowe ubezpieczenie - 140 zł
- Jedzenie (restauracje, zakupy) ~2000 zł
- Pamiątki ~ 200 zł
Październik to kolejny miesiąc, w którym za wiele nie przeczytałam. Miałam ambitne plany i wpakowałam nawet jedną książkę do walizki. I tak sobie przeleżała cały wyjazd w tym samym miejscu. To oznaka tego, że dużo się działo i nie było czasu. Mało tego, dwie z trzech przeczytanych, były słabe. Gotowi? To zapraszam na szybki skrót tego, co w ubiegłym miesiącu. Na końcu jeszcze relacja z Targów.
1. Dziwne Obrazki
Jak tam Wasze postanowienia noworoczne? Ja co roku obiecuję sobie czytać bardziej różnorodnie. I widzę w tym temacie mały postęp. Zaczęłam sięgać po reportaże i kryminały azjatyckie. Książka od której zaczynam dzisiejszy wpis, chodziła za mną już długo. Często wyświetlała mi się na Instagramie i już raz miałam ją nawet w koszyku na stronie Empiku. Finalnie dorwałam ją właśnie na Targach. Książka jest podzielona na 4 rozdziały. Do każdego są dołączone jakieś obrazki. Obrazki, które kryją za sobą niesamowitą historię i tajemnice. Pierwsza z nich opowiada o policjancie, który trafił na ciekawego bloga w sieci. Autor bloga dzieli się swoją codziennością w sieci. Wkrótce ma zostać ojcem. Jest bardzo podekscytowany w związku z nową rolą i nowym etapem. Opowiada o tym, jak czuje się jego żona, co ich trapi, jak spędzają czas przygotowań. Niestety w czasie porodu wystąpiły pewne komplikacje i jego ukochana zmarła. Zostawiła po sobie rysunki, które mężczyzna wstawiał na swojego bloga. Wkrótce po tej strasznej tragedii, zakończył swoją działalność w sieci. I to właśnie te rysunki dają do myślenia policjantowi. Bowiem kryje się w nich odpowiedź na wiele pytań. Kluczem jest tylko prawidłowa interpretacja tego, co widzimy. Kolejna historia przedstawia rysunek, który namalował chłopiec w przedszkolu. Był to portret matki. Następnego dnia, chłopiec znika bez śladu. Tym razem analizy podejmuje się wychowawczyni grupy. Czy uda się odnaleźć zaginionego? I zdążyć na czas? To tylko dwie z czterech historii, bo nie chcę Wam zdradzać za dużo. Dla mnie to takie połączenie kryminału i psychologii rysunku. Książka jest spójna, ciekawa, zmusza do myślenia. Na pewno zostanie długo w mojej pamięci. Daję 9/10.
2. Tysiąc
A teraz kilka słów o książce, która zapowiadała się super i niestety jej potencjał nie został wykorzystany. Sprzedawczyni powiedziała mi, że to świetny wybór. Marta jest dziennikarką. Jedzie właśnie zebrać nowy materiał. Na trasie psuje jej się samochód. Ta sytuacja zmusza ją do zmiany planów. Wylądowała w Mille. Szybko okazuje się, że to nie jest takie zwykłe miasteczko. Wiąże się z nim pewna klątwa. W mieście nie może przebywać więcej, niż 1000 osób. Każda nadprogramowa spowoduje śmierć. Liczba musi się zgadzać. Wiąże się to z legendą o pewnej czarownicy. To wszystko sprawia, że Witecka nie jest tu mile widziana. A dla niej to żyła złota. Właśnie trafiła na temat, który może całkowicie odwrócić jej karierę. I tu bym mogła zakończyć pozytywną część tej recenzji. Sam pomysł na historię bardzo mi się spodobał. Totalnie nie rozumiem za to sensu wciskania wątku miłosnego. Bardzo rozczarowało mnie też zakończenie. Aż się prosiło o jakiś magiczny element. Miałam wrażenie, że końcówka pisana na szybko i bez pomysłu. Można by było rozwinąć też wątek o czarownicy. Miała być świetna, a wyszła tylko dobra. Wielka szkoda! 6/10.
3. Colette
Czas na rozczarowanie miesiąca. Jak nie lepiej! Skuszona recenzjami, sięgnęłam po coś nowego. Autorki do tej pory nie znałam. Już po mojej relacji na Instagramie, kilka osób do mnie napisało apropo tej książki. Byłam ciekawa, czemu ta książka wzbudza tyle emocji i właśnie od niej zaczęłam październik. Poznajcie Agnes, kobietę po przejściach. Niedawno rozstała się z mężem, który odszedł do innej. Wciąż nie może się z tym pogodzić, rozpamiętuje, tęskni. Pewnego dnia odbiera telefon, który wszystko zmienia. Funkcjonariusz żandarmerii informuje ją o śmierci jej ciotki, Colette. Problem tylko w tym, że ciotka zmarła 3 lata temu. Nie była, co prawda na pogrzebie, ale wszystkie formalności zostały wypełnione. Zatem, jeśli to nie Colette została wtedy pochowana, to kto? Agnes rozpoczyna śledztwo. Pomagają jej przyjaciele i policjant. W książce jest kilka perspektyw czasowych. Zazwyczaj lubię ten zabieg, ale tutaj miałam wrażenie, że tego jest za dużo. Momentami naprawdę ciężko mi się było skupić i odnaleźć. Historia się ciągnęła i myślałam, że nigdy jej nie skończę. Dawno się tak nie męczyłam. Nie wiem, czemu ale Agnes i jej rozpamiętywanie przeszłości mnie irytowało. Na mały plus zasługuje ciekawe zakończenie i to, że Colette była fanką piłki nożnej. Utożsamiam się, dlatego zamiast 4, daję 5/10.
Krakowskie Targi Książki
A na zakończenie coś miłego, czyli Krakowskie Targi Książki. Będę je szczególnie wspominać, bo udało mi się zdobyć akredytację. Oprócz identyfikatora, dostałam w gratisie też piękną, czarną torbę. Idealną na większą ilość książek. Pierwszy raz, trafiłam w końcu na godzinę, kiedy nie było dzikich tłumów. Zdradzę Wam na przyszłość. Do tej pory, w miarę możliwości na targi jeździłam rano w czwartki, albo piątki. Nie było źle. Spodziewałam się jednak większych luzów. To czas, kiedy na targach są wycieczki szkolne. Tym razem, na targi pojechałam we czwartek o 14. I to był o wiele lepszy wybór. Wycieczki już wychodziły i zrobiło się luźniej. Jeśli tylko macie możliwość pokombinować trochę, to celujcie w te godziny, 14-15 jest spoko. Plan wydarzeń był naprawdę ciekawy. Sama miałam możliwość porozmawiać chyba z 20 minut z jednym z moich ulubieńców. Mowa o Piotrze Kościelnym. Odkryłam go dzięki książce "Dom". Do tej pory pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi przy lekturze. O co pytałam pisarza? A zdradzę Wam. Piotr Kościelny jest znany z krwawych opisów. Zapytałam o jego inspiracje, najtrudniejszą książkę do napisania i czy te treści męczą go w snach. Zdziwiło mnie, kiedy opowiadał, że nie traktuje siebie jako pisarza. To dla niego hobby. Rozmawialiśmy też o negatywnych recenzjach. Zdradził mi, że często zaczyna pisać od zakończenia. A tym, którzy czytali Zwierza, zdradzę że historia zostanie zekranizowana.
Jeśli chodzi o organizację samych Targów, myślę że nie ma się do, czego przyczepić. Chciałabym, żeby odbywały się w większym miejscu, ale pewnie nie ja jedna. W niedzielne popołudnie było już mega tłoczno. Jedynym małym rozczarowaniem był brak stoiska Tezeusza. W ubiegłych latach wymieniałam sobie tam książki. Teraz, za oddane książki, dostałam dodatkowe zniżki do wybranych wydawnictw. Fajnie, ale to jednak nie to samo. Mam nadzieję, że za rok wrócą! Tyle ode mnie, do napisania. 👀
W tym roku wyjątkowo późno wybraliśmy się na wakacje i późno też zaczęłam przygotowywać sobie jakiś plan zwiedzania. Chyba do samego końca trochę nie wierzyłam, czy na pewno pojedziemy, czy nikt z nas się nie rozchoruje itp. No, ale udało się! Byliśmy w zupełnie nowym miejscu. Zapraszam Was do przeczytania przewodnika po Malcie naszymi oczami.
1. Dlaczego w ogóle Malta?
Od samego początku zakładaliśmy wyjazd po sezonie. Na początku planowaliśmy lecieć do Czarnogóry jakoś na początku września. I taką wersję utrzymywaliśmy długi czas. Później zaczął nam po głowie chodzić jakiś city break, może Hiszpania? W międzyczasie sporo się działo i postanowiliśmy przesunąć termin wakacji na połowę października. Założyłam, że wtedy w Polsce już na pewno pogoda będzie mocno średnia i to dobry termin na wakacje. Potem przeżyć jeszcze listopad i jakoś to poleci. Zaczęłam szukać, gdzie w październiku jest ciepło. Do wyboru był najczęściej Cypr, albo właśnie Malta. Na Cyprze byliśmy na podróży poślubnej (ale obiecaliśmy sobie, że kiedyś wrócimy), więc padło na Maltę. O Malcie mówiłam Mateuszowi już przy planowaniu majówki. "A co jest na tej Malcie ciekawego?" No okazało się, że całkiem sporo. Nie żałujemy tego wyboru, zaraz Wam pokażę dlaczego.
2. Wszystko, co musisz wiedzieć przed
Jest kilka ważnych informacji, które warto wiedzieć przed wyjazdem na Maltę. Malta była pod brytyjskimi rządami i ten angielski wpływ wciąż widać na wyspie. Obowiązuje tu ruch lewostronny. Waluta na Malcie to euro, a większość mieszkańców bardzo dobrze zna angielski. Kolejną ważną kwestią są plaże. Na Malcie zdecydowana większość plaż jest kamienista. Warto wziąć ze sobą buty do wody. Malta to wyspa, zatem pogoda jest tu zmienna. Wiadomo, w lecie panują tutaj upały, ale jesień, czy zima, to sinusoida. Prognozy na nasz wyjazd nie zapowiadały się obiecująco. Miały być burze, deszcz i koło 20 stopni. Na szczęście stopniowo się poprawiało, ale mieliśmy ze sobą ubrania na różne warianty.
3. Jak poruszać się po Malcie?
Malta to tak naprawdę trzy wyspy. Malta, Gozo i Comino. Komunikacja jest całkiem niezła. Choć trzeba mieć na uwadze, że rozkłady żyją trochę swoim życiem. Na wyspie jest sporo wąskich uliczek i często jakieś auto źle zaparkowane, czy dostawczak mogą zablokować ruch.
My sprawdzaliśmy połączenia zarówno na google, jak i na specjalnej aplikacji tallinja. Kupiliśmy sobie 7-dniową kartę na przejazdy. Jej koszt to 25 euro. Pojedynczy bilet kosztuje 2.5 euro, ale można z niego korzystać przez 2 godziny. Bilety odbija się na czytniku, wchodząc pierwszymi drzwiami. Siatka połączeń jest dosyć duża i naprawdę sporo jeździliśmy tymi autobusami. Udało nam się dojechać nawet na słynne klify. Na Gozo czeka nas przeprawa promem. Tu trzeba wykupić dodatkowy bilet, za 4.65 euro w obie strony. Z portu na Gozo podjechaliśmy do tamtejszej stolicy autobusem. Tu obowiązywała 7-dniowa karta. Ostatnia z wysp, Comino, jest typowo turystyczna i trzeba po prostu wykupić rejs, aby się do niej dostać. My kupiliśmy sobie wycieczkę ze strony getyourguide, ale o tym opowiem Wam w osobnym wpisie.
4. Malta - najważniejsze atrakcje
Malta była dla nas kulturowym miksem i wyjeżdżałam z pewnym niedosytem. Jednocześnie jak na pierwszą, tak dużą podróż z dzieckiem, uważam że zwiedziliśmy naprawdę dużo. Od czego zacząć?
- Valletta
Kolejnym ciekawym punktem na Malcie są Ogrody Barakka. Podzielone są na Górne i Dolne. My zaczęliśmy zwiedzanie od Dolnych, bo akurat tak nas pokierowała nawigacja. W tym dniu w Vallettcie odbywały się regaty i chyba dlatego musieliśmy zapłacić za wstęp. Normalnie wejście do ogrodów jest darmowe, więc mieliśmy pecha. Wszystko za sprawą pięknego widoku na Grand Harbour, Falochron oraz Fort Ricassoli. W Górnych Ogrodach codziennie o 12.00 rozlegają się strzały armatnie.
My ze względu na wspomniane zawody, mogliśmy usłyszeć ten huk. I podskoczyć z wrażenia. 😀 Polecam Wam przejść się też spacerkiem w pobliżu portu.
Jest tu chodnik, chociaż dość wąski. Oprócz tego, podejdźcie też na Plac Kastyjski. W Zajeździe urzęduje premier. Chcieliśmy jeszcze wejść do Pałacu Wielkiego Mistrza, ale to był dzień, kiedy Maria nie była chętna do współpracy i odpuściliśmy. Jeśli będziecie mieli możliwość, to myślę że warto sprawdzić to miejsce. Odsyłam Was do oficjalnej strony.
Na koniec naszej wycieczki po Valletcie poszliśmy zjeść do Mina's. Bardzo fajne miejsce w bocznej uliczce z przystępnymi cenami. Ja wzięłam sobie zestaw obiadowy (20 euro), a Mati pizzę. Nie daliśmy rady tego zjeść, a cała trójka lubi ten sport. 👀
- Mdina i Rabat
- Mosta - Kościół w Rotundzie
- Klify Dingli
- Narodowe Akwarium Malty
- Gozo
- Comino i Blue Lagoon













.jpg)







.jpg)
















.jpg)

.jpg)











