Skoro podróże są w
dalszym ciągu utrudnione, dziś przychodzę do Was z trochę z inną tematyką, niż
do tej pory. Choć podróże będą w tle. A przynajmniej postaram się o to. Pandemia
sprawia, że szukamy jakiegoś zajęcia po pracy. Nie wyjdziemy na kawę, ani na
trening, a że nie każdy lubi czytać książki (no nie rozumiem tego 😀) , post
będzie o planszówkach i innych grach towarzyskich. No, bo czy nie nadają się idealnie na długie wieczory? Skupię się przede
wszystkim na tych, które są poręczne, zajmują mało miejsca, więc w podróży sprawdzą się idealnie. A na koniec
podam moje top 3 ulubionych planszówek. Zapraszam 😊
Gry karciane
W karty grałam już jako
dziecko, nauczyła mnie babcia i tak już zostało, że w karty lubię grać. Dlatego
zaczynam właśnie od tej na pozór banalnej propozycji, bo ma wiele plusów. Karty
zajmują mało miejsca, a przy okazji gier jest naprawdę dużo. Mnie z
dzieciństwem najbardziej kojarzy się gra kuku- gra w której zbieramy
trójkę takich samych kart(pod względem kolorów lub figur), kiedy już nam się uda,
krzyczymy „kuku” i czekamy na pozostałych graczy. Ostatnia osoba próbuje trafić,
co konkretnie mamy. Nakierowujemy ją przez wskazówkę, czy jest to kolor czy figura.
Można spokojnie zagrać w autobusie, czy pociągu.
Inna ciekawa gra, to tysiąc.
Tym razem trochę dłuższa. Polega na licytacjach i meldunkach( to para dama i
król). Zbieramy punkty, aż zdobędziemy ich 1000. Jeśli wylicytujemy daną
liczbę, a nie ugramy takiej wartości, możemy nawet znaleźć się na minusie.
Ważne jest, aby przed grą ustalić wartość meldunków (czyli za ile punktów jest
para dama+król danego koloru), opinie w tym temacie są rozbieżne, a
prawda tylko jedna! 😉 Jakby się uprzeć, da się zagrać też w środkach
transportu, wystarczy aby na telefonie notować punkty.
Czółko
Czółko pewnie wszyscy
znają, a przynajmniej kojarzą o, co w tej grze chodzi. Ale czy wszyscy wiedzą,
że jest też taka planszówka? Jestem jej szczęśliwą posiadaczką. 😊 W grze chodzi o naprowadzenie na
postać, lub rzecz/czynność, która jest na karcie. Przykładamy ją sobie do
czoła, tak żeby nie widzieć (stąd nazwa). Oczywiście hasła można też wypisać na
karteczkach samoprzylepnych i równie dobrze się bawić. Planszówka jest fajna ze
względu na utrudnienia w objaśnianiu haseł. Trzeba np. opowiadać krzycząc,
tylko pokazywać, przy opowiadaniu robić pajacyki, przysiady i wiele innych. W
tej grze nie można się pokłócić, a jedyne co, mogę zagwarantować to niezły ubaw.
Corner
To
gra, którą kocham miłością absolutną, bo często w nią wygrywam 😊 Trafiłam na nią przypadkiem, podczas
pracy na kolonii i całe wakacje się szkoliłam. Najpierw dzieci mnie, a później
role się odwróciły. Gra polega na jak najszybszym pozbywaniu się kart, łączymy
pasujące ze sobą symbole i kolory. Ćwiczymy w ten sposób spostrzegawczość.
Aby odrzucić kartę, musimy mieć w rogu taki symbol jaki znajduje się na środku innej karty. Tak jak na zdjęciu powyżej.
Sabotażysta
Czas
na grę, która wymaga już jakieś współpracy i generalnie interakcji między jej
uczestnikami. Każdy z nas wciela się w jakąś rolę- kopacza lub sabotażysty.
Zadaniem kopaczy jest zbudować tunel prowadzący do złota, za pomocą kart, a sabotażysta ma zrobić
wszystko aby to uniemożliwić. Możemy blokować innych graczy, burzyć
tunel, podglądać czy idziemy w dobrym kierunku. Generalnie raczej do końca nie ujawniamy swojej roli. W tej grze niby kopacze
powinni trzymać się razem, ale nie zawsze tak jest i tu już można się pokłócić.
Coś o tym wiem, ale przecież „to tylko gra…”
Times-Up
Dawno temu (serio, to było chyba z 10 lat temu) pojechałam na weekend ze znajomymi gdzieś poza Kraków. Trudno mi sobie przypomnieć gdzie to było, bo praktycznie cały wolny czas poświęciliśmy wtedy na granie w planszówki. I chyba wtedy oni trochę zaszczepili we mnie miłość do gier, tak jak kiedyś babcia do książek 😊 Dziś mają swoje stowarzyszenie i jeśli chcecie poznać szczegóły, a w przyszłości może wpaść na jakieś organizowane przez nich wydarzenie to zapraszam na ich Fanpage- Gralicja- tu. Dwie gry, w które graliśmy wtedy najczęściej to Pędzące Żółwie oraz właśnie Times-Up. Ja po przyjeździe, kupiłam sobie tę drugą.
Dobieramy się w pary i w
tych parach gramy niejako w kalambury. Gra ma trzy rundy. W pierwszej
opowiadamy o haśle znajdującym się na karcie, w drugiej mówimy jednym słowem, a
w trzeciej pokazujemy. Wszystko oczywiście na czas. Uwaga, przy tej grze można się
nieźle zintegrować ze swoją parą 😊
Cortex
Czas
na grę, której byśmy pewnie nie poznali, gdyby nie była ona prezentem. W ogóle
planszówki na prezent szanuję bardzo! Jeśli ktoś je tak lubi, jak ja 😊 Cortex to gra, która na pewno
rozwija logiczne myślenie, a w związku z tym, można połączyć przyjemne z pożytecznym
i pograć ze swoją pociechą. Zasady są proste, choć zajmują chwilę. Zbieramy
karty, które później wymieniamy na części mózgu (są 4). Kto pierwszy zdobędzie
mózg, wygrywa. Aby zdobyć karty, trzeba np. wskazać jaki symbol najczęściej
pojawia się na karcie, powiedzieć z pamięci co znajduję się na karcie- są to np.
rysunki balonu, telefonu, statku itp. Moje ulubione karty i jednocześnie takie,
z którymi radzę sobie słabo, to rozpoznanie po dotyku. Musimy dokładnie wybadać,
z zamkniętymi oczyma, co znajduje się na karcie i odgadnąć, czy jest to np.
kajzerka, a może skórzany pasek lub miś? W tej grze musimy wysilić szare komórki,
ale jest to ciekawa alternatywa na spędzenie wieczoru 😊
Wszystkie
opisane przeze mnie gry zajmują przede wszystkim mało miejsca, mają raczej
proste zasady, więc idealnie nadadzą się w podróży. Ale to jeszcze nie koniec,
pora na moje trzy ulubione planszówki. Sprawdziły się one również na wyjazdach,
więc śmiało można testować je w różnych miejscach.
Miejsce
trzecie- Tajniacy
Nie
pamiętam już gdzie i kiedy grałam pierwszy raz w Tajniaków, ale gra od razu mi
się spodobała, a przede wszystkim to, że gramy zespołami. Choć w dwójkę też się
da, ale nie ma takiego funu (zwłaszcza, kiedy Mąż jednocześnie ogląda serial…😆) Tajniacy to nic innego, jak gra w
skojarzenia. Musimy jednym słowem naprowadzić nasz zespół na dane hasło, a
najlepiej hasła. Działamy według tajnego kodu, każda drużyna (niebieska i
czerwona) ma swój własny, ale trzeba
uważać- można trafić w kartę przeciwnika albo trafić bombę. I wtedy gra się
niestety kończy. Niektórzy po zagraniu z
nami, byli tak zajawieni na tę grę, że już dawno mają swój własny egzemplarz.
Tajniacy
byli z nami na przykład w Bieszczadach. Graliśmy pod gołą chmurką, w czerwcowy
ciepły wieczór, delektując się chwilą i odpoczywając po grillu. Czego chcieć
więcej? 😊
Miejsce
drugie- Bang
O
ile, Tajniaków, pewnie większość kojarzy, to Banga już niekoniecznie. A szkoda,
bo uwierzcie mi zagracie raz i będziecie chcieli więcej. Przenosimy się na Dziki
Zachód. Przed rozpoczęciem gry każdy otrzymuje swoją tajną rolę, przez
wylosowanie karty. Może być to szeryf, zastępca, bandyta lub renegat. Następnie
gracze losują swoją postać, która ma dodatkowe funkcję. Podczas gry, można
wchodzić w interakcję, strzelając do kogoś, wyzywając na pojedynek czy okradać
z kart. W czasie rozgrywki tracimy punkty żywotności (naboje), ale można je też
odzyskiwać przez kartę piwko :D Ciekawą kartą jest też dynamit, który może
spowodować utratę aż trzech żyć. Nas wyobraźnia kiedyś poniosła i oprócz utraty
trzech naboi, założyliśmy się jeszcze o pewien kompromitujący post na fejsie.
Zgadnijcie, na kogo padło…
Nawet Fela dała się namówić na jedną partyjkę. 😍
Gra
ma jeden minus. Raz wyeliminowany gracz, nie może już powrócić do rozgrywki,
ale generalnie toczy się ona szybko.
Zajmie nam jakieś 30 minut. A potem jeszcze raz i jeszcze raz…
Bang-
cóż, gdzie on z nami nie był. Przede wszystkim na naszych chorwackich wakacjach
umilał nam wieczory, ale zabieram go zawsze na wizytę do babci. Nie wiem, jak
moja babcia to robi, ale prawie zawsze wygrywa i potrafi jednocześnie oglądać
Twoja twarz brzmi znajomo. Magia!
Miejsce
pierwsze- Osadnicy z Catanu
To
jest zdecydowanie moja ulubiona planszówka. To gra, w której zbieramy surowce-
drewno, siano, glinę, baranka (😀) oraz skałę. Za zebrane surowce możemy
wybudować drogi, osady, miasta lub kupić karty rozwoju. Tu jest dobrze mieć jakąś
strategię np. skupiamy się na budowaniu osad i miast albo np. na kartach rozwoju, czy tworzymy najdłuższe drogi. Ciężko
jednak przewidzieć, jak gra się potoczy. Każda plansza ma swój numer, aby
pobrać surowiec, musimy mieć na danej planszy swoją osadę(lub miasto) i trafić
na tę liczbę oczek, przez wyrzut kostkami. Dużo zależy zatem od tego jak często
będą wypadały konkretne liczby. Ale może właśnie dlatego ta gra się nie nudzi,
jest w tym jakaś losowość. Możemy między
sobą handlować, blokować dane plansze poprzez użycie Złodzieja (którego można
kupić bardzo często w kartach rozwoju lub przez wyrzucenie 7 na kostkach).
Ustalamy między sobą do ilu punktów gramy, my zazwyczaj do 12. Gra posiada
różne rozszerzenia, moje wciąż czeka na przetestowanie.
To
najdroższa propozycja ze wszystkich, ale uwierzcie mi- najlepsza! Osadników
poznałam właśnie na wyjeździe. Spędzaliśmy majówkę ze znajomymi w Gródku nad Dunajcem i graliśmy naprawdę do późnych godzin. To była miłość od pierwszego zagrania!
To już wszystkie moje propozycję. Oczywiście wszystkie zasady podałam w większym lub mniejszym skrócie, ale zdecydowanie są one do ogarnięcia. A może Wy macie do polecenia jakaś perełkę? 😍