Długo zastanawiałam się, w jakiej formie opowiedzieć Wam o Maderze. Czy lepiej będzie napisać wszystko za jednym zamachem, a może podzielić wpisy i opowiadać niejako o każdym poszczególnym dniu? Wybrałam opcję pośrednią. Dwa wpisy już wiszą na blogu, dziś opowiem o reszcie miejsc. Zostanie tylko post o informacjach praktycznych. W ten sposób zakończę relację z tej pięknej wyspy. A potem zabiorę się za inne zaległości! To co, pasuje Wam taki układ? Mam nadzieję, że tak!
Madera, moje podróżnicze marzenie
Marzyłam o Maderze naprawdę długo! Dwa lata temu zaczęłam zgłębiać ten temat i wiercić dziurę w brzuchu Mateuszowi o tym miejscu. Wtedy padło na Ateny i szlifowanie zdolności organizacyjnych. Niby sprawdzałam ceny lotów i noclegów, ale w sezonie było drogo. Umówiliśmy się, że pomyślimy w zimie i wybraliśmy objazdówkę. W zimie z kolei miałam ograniczony czas, a że miejsc do zobaczenia było wiele, wybrałam inne marzenie z listy, brzmiące podobnie. Włoska Matera, która w moim sercu ma szczególne miejsce. Przyszło lato i dopięłam swego. Mogłam na dobre zacząć planować i przygotowywać się do mojego wymarzonego wyjazdu. Czy był to też wymarzony wyjazd Mateusza? Odpowiedź będzie na końcu. 👀
Miejsca, których nie możesz przegapić na Maderze
Nie sugerujcie się kolejnością miejsc, bo będę je opisywała chronologicznie. Mam nadzieję, że to Wam ułatwi planowanie, gdyż niektóre atrakcje są blisko siebie i zdecydowanie warto to mieć na uwadze. No to zaczynajmy!
Camara de Lobos
O tym miasteczku dowiedzieliśmy się od rezydentki. Aczkolwiek myślę, że prędzej czy później i tak byśmy tam dotarli. Przy naszym hotelu znajdował się długi deptak, który prowadził właśnie do tego miejsca. A, że ja już pierwszego dnia musiałam zrobić rozeznanie, to wybraliśmy się na spacer w jedną i drugą stronę. My mieliśmy hotel zaraz obok Praia Formosa i stamtąd szliśmy jakieś 50 minut.
To mała wioska rybacka, którą bardzo chętnie odwiedzał Churchill. W mieście znajdziemy nawet jego pomnik. Naszą uwagę przyciągnęły ciekawe dekoracje w miasteczku, które były wykonane np. z zakrętek. Sami zobaczcie, jak fajnie to wygląda.
Na spacer wybraliśmy się też, aby spróbować lokalnego alkoholu. Mowa oczywiście o ponchy! Można ją dostać w każdym barze, jej koszt to ok. 3 euro. To połączenie rumu, miodu i soku ze świeżo wyciskanych owoców. Ostrzegam, mocne!
Wracając tą samą ścieżką, dotarliśmy jeszcze do ciekawego tunelu. Jeśli będziecie w okolicy, warto tu zajrzeć. Tunel nie jest jakiś długi, ale kończy się przy fajnej platformie widokowej. Wstęp jest darmowy.
Funchal
Następnego dnia wybraliśmy się do największego miasta na Maderze. Nie będę tutaj się rozpisywać na ten temat, bo o Funchal napisałam cały osobny wpis. Warto poświęcić sobie na nie cały dzień, a jeśli macie możliwość i ochotę na więcej, to na pewno nie będziecie się nudzić. Do Funchal dojechaliśmy autobusem. Cena za bilet to 2 euro.
Santana
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od wizyty na lotnisku! Przyjechaliśmy tutaj odebrać samochód i zaczęliśmy naprawdę intensywne zwiedzanie. Czyli takie, które lubimy najbardziej. No dobra, takie jakie ja lubię, ale Mateusz też nie narzekał. 😀 Naszym pierwszym przystankiem była Santana, czyli słynne kolorowe domki. Jest ich tutaj sporo i przyciągają naprawdę wielu turystów. Ponoć w takich warunkach mieli mieszkać pierwsi mieszkańcy Madery. Jednak to nie do końca prawda. Pamiętacie, jak opowiadałam Wam trochę o historii odkrycia wyspy? Na początku nikt tutaj nie mieszkał. Wyspa była bezludna. Dziś w tych domkach znajdziemy pamiątkowe sklepy. Santana to fajne miejsce na przystanek, ale na pewno nie jako cel naszej podróży. Nasz pobyt tam ograniczył się do jakichś 30 minut.
Parque Florestal das Queimadas
Oczywiście przy planowaniu naszej wycieczki, korzystałam z różnych blogów, ale też z Instagrama. Miałam zapisanych kilka insta spotów i to był właśnie jeden z nich. Widziałam naprawdę sporo romantycznych ujęć ze schroniska niedaleko Santany, ale trochę się naszukałam dokładnej nazwy. Chciałam mieć takie pamiątkowe zdjęcie z Matim, więc ustawiłam statyw, skorzystałam z braku ludzi i cyknęłam. Wszystkiemu przyglądał się gość z Litwy, który chciał nam trochę pomóc i sam zrobić zdjęcie. No oceńcie, komu to wyszło lepiej. Oszczędziłam sobie i Wam i zrobiłam kolaż. Ale chciał dobrze, to się liczy. 😀
Levada PR 9
Skoro mamy schronisko, to muszą tutaj być też górskie szlaki! Zanim Was zabiorę na taką wycieczkę, muszę wspomnieć dwa słowa o Levadach na Maderze. To sieć kanałów, która służy do transportowania wody z północy na południe wyspy. Powstały już w XVI wieku, aby nawodnić trzcinę cukrową i bananowce. Dziś wiele tych ścieżek to również szlaki turystyczne.
My wybraliśmy się na Levadę Caldeirao Verde, oznaczoną PR 9. Na drogowskazie pokazywało nam, że do celu mamy 6.5 km. Na początku mieliśmy zamiar przejść tylko kawałek i zawrócić. Wiedziałam, że w tym dniu jedziemy jeszcze na półwysep św. Wawrzyńca, a tam też czekał nas dość długi spacer. No, ale tak nam się dobrze szło, że nie było opcji odpuścić.
Po pierwsze, już wtedy mogliśmy zobaczyć prawdziwe oblicze Madery. W Santanie było gorąco, słońce mocno prażyło, a na szlaku mgliście i chłodno. Różnica temperatur to było spokojnie jakieś 10, 12 stopni.
Trasa początkowo wiedzie przez las, cały czas towarzyszy nam właśnie wydrążony kanał wodny, który zaprowadzi nas aż do wodospadu! Na szlaku będą pojawiały się też wąskie odcinki i tu dość problematyczne może być mijanie się z innymi turystami. Jest jeszcze jedna trudność, która Was spotka na tej trasie. Do pokonania będziemy mieli kilka tuneli, tym razem naprawdę z niskim stropem. Uważajcie na swoje głowy, bo możecie wrócić z wakacji z siniakiem, jak ja. 😀
Natomiast trasa jest przyjemna i prosta. Praktycznie cały czas płasko, więc nada się dla każdego. No, może odradzałabym brać malutkie dzieci w nosidełkach, bo w tych tunelach one po prostu się bały. I jeszcze podpowiem, że klapki to też średni wybór na taką trasę, ale to na pewno wiecie. W tym dniu zaliczyłam już kilka swoich must have: romantyczne zdjęcie przy schronisku i spacer levadą! A najlepsze było wciąż przed nami! Przy schronisku parking jest płatny. Za 4 godzinki zapłaciliśmy niecałe 3 euro.
Ponta de Sao Lourenco, czyli Półwysep św. Wawrzyńca
Są takie miejsca na Maderze, których nie można pominąć. Półwysep św. Wawrzyńca bez wątpienia do takich miejsc należy! To najdalej wysunięty punkt na wschód i widoki stamtąd zwalają z nóg. Tutaj usłyszałam od M. słowa: "Faktycznie, grzechem byłoby nie wypożyczyć auta na Maderze". Dziękuję, wiedziałam że mam rację.
Panował tu zupełnie inny klimat. Porównałabym go do pustynnego. Skąd taka nazwa? Ponoć kiedy jeden z żeglarzy dotarł w to miejsce, z wrażenia zaczął przyzywać św. Wawrzyńca. Prowadzi tutaj szlak spacerowy, który ma ok. 7km i trzeba sobie zarezerwować spokojnie 3-4 godzinki. Parking jest bardzo duży i darmowy. Ścieżka zaprowadzi nas dokładnie na Pico do Furado.
Znów przeglądając relacje z tego miejsca, natrafiłam na info że to lekki i przyjemny spacerek. Takie 2/5. No nie zgadzam się z tym. Po pierwsze, szlak prowadzi przez dość strome odcinki. Po drugie, nie ma cienia. Jesteśmy na otwartym terenie, więc przy wietrznej pogodzie, spacer będzie naprawdę ciężki.
Koniecznie tutaj trzeba mieć dobre buty, czapkę i cieplejsze ciuchy, na wypadek zmiany pogody. Ze względu na to, że w nogach mieliśmy w tym dniu już jakieś 17 km, podeszliśmy tylko pod kawiarnię. O tej godzinie była już zamknięta, natomiast tuż za nią rozpoczyna się dość ostre podejście na Pico do Furado. Nie żałuję, że nie doszliśmy do końca. Widoki wszędzie były piękne. Dodatkowo nad głowami można dostrzec samoloty, co tylko potęguje nasze wrażenia. Co ja będę Wam opowiadać, po prostu sami zobaczcie. To miejsce jest magiczne.
Encumeada
Moje pierwsze spotkanie z Materą doprowadziło mnie do łez. Bardzo chciałam odwiedzić to miejsce i już na początku się wzruszyłam. A jak było z Maderą?
Tutaj było stopniowe odkrywanie tej pięknej krainy. Zaczęliśmy delikatnie od Funchal i wyjątkowych ogrodów, ale drugi dzień już był o niebo lepszy! Poczuliśmy klimat Madery na własnej skórze. Kiedy jechaliśmy na przełęcz Boca de Encumeada po policzkach poleciały mi łzy. Widoki z okna podczas drogi były po prostu filmowe. Do tego stopnia, że teraz wspominając tę podróż, na nowo się wzruszam. Cóż, dlatego warto w swoim planie uwzględnić to miejsce i sprawdzić na żywo własne odczucia.
Myślę, że będą podobne, ale dajcie znać! Przełęcz to miejsce, w które dociera wielu turystów i robi sobie tutaj króciutki przystanek. Bardzo się cieszę, że nas nic nie goniło i mogliśmy chwilę tam pospacerować.
Seixal i Porto Moniz
W trzecim dniu postanowiliśmy poplażować. Generalnie plaże na Maderze są w większości kamieniste, dlatego bez butów do wody nie ma po co przyjeżdżać. Jednak od reguły są wyjątki. Za cel obraliśmy tzw. czarną plażę w Seixal.
Tutaj mieliśmy na początek problem, żeby zaparkować, ale na szczęście się udało. Ludzi nie było dużo, choć przypominam że podróżowaliśmy w sezonie. Przy plaży jest toaleta, prysznic i wszystkiego pilnuje też ratownik. Piszę o tym, bo wiem że kiedyś go tutaj nie było. No dobrze, ale dlaczego warto? Przede wszystkim mamy tutaj czarny piasek. Jedyny w swoim rodzaju! Spokojnie, brudzi nasze stópki na czarno, ale tak jak zwyczajny piasek, jest zmywalny. Te naturalne baseny są pochodzenia wulkanicznego, stąd też ten kolor. Mało tego, mamy tutaj też mały wodospad. Zresztą, przyznajcie sami, że kąpiel w takich warunkach to raj. Pamiętałam, jak zachwycałam się widokami na Chorwacji, ale te tutaj zwalają z nóg. Wstęp i parking jest darmowy, nie wykupimy tutaj leżaków, ani parasolów.
Tuż obok Seixal znajdują się kolejne baseny naturalne. Mowa oczywiście o Porto Moniz. Można powiedzieć, że tutaj było naprawdę tłoczno. Miejsce jest dużo bardziej popularne od Seixal i to da się odczuć, już szukając miejsca parkingowego. Wejście jest płatne, za cały dzień trzeba zapłacić 3 euro.
Można dokupić sobie jeszcze szafki, leżaki, parasole. To trochę takie wodne miasteczko, więc jest gdzie wydać pieniądze. Woda tutaj jest spokojna, nie ma fal. Te, nie ukrywam, skutecznie utrudniały mi pływanie w Oceanie. Tutaj mogłam w końcu poczuć się jak ryba w wodzie. 😀 Choć przy wejściu każdy reagował tak samo - gęsią skórką. Na szczęście, tak było tylko przez chwilkę, bo na środku basenu woda była już cieplejsza.
Przyznam, że nie wiem jak tam było głęboko, ale zdecydowanie dno jest wyczuwalne tylko przez chwilkę. Baseny są pośród skał, od których odbijają się fale, aż prosi się od obejrzenie tego spektaklu. Mało tego, widzieliśmy też kraby wylegujące się na słońcu!
Las Fanal
Pora na kolejne miejsce, które po prostu musiałam zobaczyć. Tak naprawdę od lasu Fanal zaczęła się moja fascynacja Maderą. Kiedy widziałam zdjęcia z tamtego lasu, wiedziałam że muszę sprawdzić gdzie to jest. Sceneria tutaj jest bajkowa.
Lasy wawrzynolistne zaliczane są do lasów pierwotnych, sprzed 15 milionów lat. Dzisiaj można zobaczyć je tylko w kilku miejscach na świecie - na Azorach, Wyspach Kanaryjskich, Maroku i właśnie Maderze. Rosną powyżej 1100 m.n.p.m. i mają tutaj doskonałe warunki atmosferyczne. Zazwyczaj pogoda tu jest kapryśna. Przez większość czasu panuje tu mgła, jest wilgotno i deszczowo.
Dlatego warto być przygotowanym na wszystko, odwiedzając to miejsce. Oprócz nietypowych drzew, pasą się tutaj też krowy. Jednak to, co najważniejsze, zobaczycie na górze. I pomyśleć, że przeszło mi przez głowę, że nie chcę mi się tam wychodzić.
Na ten moment i to miejsce po prostu brak mi słów. Tego nie da się opisać. Piękne, fenomenalne, magiczne jest sporym niedopowiedzeniem.
W lesie spędziliśmy chyba dwie godzinki. Ciężko było rozstać się z tym widokiem. Polataliśmy tutaj też dronem. Trudno o lepsze warunki do ćwiczeń, prawda? Są tutaj też szlaki spacerowe. Zrobiłam dla Was zdjęcie, jeśli mielibyście ochotę spędzić tu cały dzień. Wstęp i parking jest darmowy. Przy powrocie warto obrać trasę przez słynny płaskowyż Paul da Serra.
Pico do Arieiro i Pico Ruivo
Po krótkiej regeneracji przyszła pora na prawdziwą wycieczkę górską. To kolejne miejsca, których nie możecie pominąć. Tej wyjątkowej wyprawie poświęciłam cały osobny wpis, do którego Was tutaj odsyłam. Nadmienię tylko, że jeśli nie macie ochoty na taką tułaczkę, możecie podjechać autem pod sam szczyt Pico do Arieiro. Warto to zrobić z samego rana, bo obłożenie jest spore.
Dolina Zakonnic (Curral das Freiras)
Ciężko w to uwierzyć, ale Dolina Zakonnic była naszym ostatnim przystankiem na Maderze. Po górskiej wyprawie, pojechaliśmy do hotelu szybko się umyć (byliśmy cali z kurzu, masakra!), przebrać się i wykorzystać czas, który nam pozostał do oddania auta. Na szczęście do Doliny mieliśmy jakieś pół godzinki jazdy. Znów widoki za oknem były zdumiewające...😍
Skąd w ogóle taka nazwa? Otóż, przed laty, zakonnice uciekały przed najazdem korsarzy. Schowały się w tej dolince. Tak im się tutaj spodobało, że postanowiły zostać. Nie dziwię się, bo sama mogłabym tu zamieszkać. Jest tu platforma widokowa, ale my po prostu zatrzymaliśmy się na uboczu i podziwialiśmy. A po wszystkim, podjechaliśmy do miasteczka na prażone kasztany! Można ich spróbować właśnie tutaj! No, ale o tym co zjeść, opowiem Wam więcej następnym razem. W temacie Doliny Zakonnic dodam tylko, że można przyjechać tu autobusem. Jest też sporo szlaków spacerowych, więc tak naprawdę może to być plan na cały jeden dzień.
No dobrze, gdyby ktoś zapytał mnie o ranking najładniejszych miejsc, to moje top 3 wygląda tak:
- Szlak na Pico Ruivo z Pico do Arieiro
- Las Fanal
- Półwysep św. Wawrzyńca (ale waham się jeszcze nad Encumeadą i Levadą 🙊)
Nie pamiętam, już w jakim miejscu to było, gdzieś w drodze, rzuciłam do Mateusza: kurczę, Zakynthos to się do tego umywa. Na co On odparł "Wszystkie nasze dotychczasowe wyjazdy się umywają". A mnie przeszedł jakiś dziwny dreszcz i na twarzy pojawił się wielki uśmiech. Chyba rozumiecie dlaczego. 😉