Podróże z książką

Z wielu odbytych podróży i pasji do słowa pisanego zrodził się pomysł na bloga. Podróże z książką to miejsce, w którym odnajdziecie zarówno wpisy o tematyce podróżniczej jak i recenzje książek.

Menu

  • Strona główna
  • O mnie

stycznia 26, 2021

Planszówki, które lubią podróże

 

Skoro podróże są w dalszym ciągu utrudnione, dziś przychodzę do Was z trochę z inną tematyką, niż do tej pory. Choć podróże będą w tle. A przynajmniej postaram się o to. Pandemia sprawia, że szukamy jakiegoś zajęcia po pracy. Nie wyjdziemy na kawę, ani na trening, a że nie każdy lubi czytać książki (no nie rozumiem tego 😀) , post będzie o planszówkach i innych grach towarzyskich. No, bo czy nie nadają się  idealnie na długie wieczory? Skupię się przede wszystkim na tych, które są poręczne, zajmują mało miejsca, więc  w podróży sprawdzą się idealnie. A na koniec podam moje top 3 ulubionych planszówek. Zapraszam 😊

Gry karciane

W karty grałam już jako dziecko, nauczyła mnie babcia i tak już zostało, że w karty lubię grać. Dlatego zaczynam właśnie od tej na pozór banalnej propozycji, bo ma wiele plusów. Karty zajmują mało miejsca, a przy okazji gier jest naprawdę dużo. Mnie z dzieciństwem najbardziej kojarzy się gra kuku- gra w której zbieramy trójkę takich samych kart(pod względem kolorów lub figur), kiedy już nam się uda, krzyczymy „kuku” i czekamy na pozostałych graczy. Ostatnia osoba próbuje trafić, co konkretnie mamy. Nakierowujemy ją przez wskazówkę, czy jest to kolor czy figura. Można spokojnie zagrać w autobusie, czy pociągu.

Inna ciekawa gra, to tysiąc. Tym razem trochę dłuższa. Polega na licytacjach i meldunkach( to para dama i król). Zbieramy punkty, aż zdobędziemy ich 1000. Jeśli wylicytujemy daną liczbę, a nie ugramy takiej wartości, możemy nawet znaleźć się na minusie. Ważne jest, aby przed grą ustalić wartość meldunków (czyli za ile punktów jest para dama+król danego koloru), opinie w tym temacie są rozbieżne, a prawda tylko jedna! 😉 Jakby się uprzeć, da się zagrać też w środkach transportu, wystarczy aby na telefonie notować punkty.



Czółko

Czółko pewnie wszyscy znają, a przynajmniej kojarzą o, co w tej grze chodzi. Ale czy wszyscy wiedzą, że jest też taka planszówka? Jestem jej szczęśliwą posiadaczką. 😊 W grze chodzi o naprowadzenie na postać, lub rzecz/czynność, która jest na karcie. Przykładamy ją sobie do czoła, tak żeby nie widzieć (stąd nazwa). Oczywiście hasła można też wypisać na karteczkach samoprzylepnych i równie dobrze się bawić. Planszówka jest fajna ze względu na utrudnienia w objaśnianiu haseł. Trzeba np. opowiadać krzycząc, tylko pokazywać, przy opowiadaniu robić pajacyki, przysiady i wiele innych. W tej grze nie można się pokłócić, a jedyne co, mogę zagwarantować to niezły ubaw.


Corner

To gra, którą kocham miłością absolutną, bo często w nią wygrywam 😊 Trafiłam na nią przypadkiem, podczas pracy na kolonii i całe wakacje się szkoliłam. Najpierw dzieci mnie, a później role się odwróciły. Gra polega na jak najszybszym pozbywaniu się kart, łączymy pasujące ze sobą symbole i kolory. Ćwiczymy w ten sposób spostrzegawczość.


Aby odrzucić kartę, musimy mieć w rogu taki symbol jaki znajduje się na środku innej karty. Tak jak na zdjęciu powyżej. 

Sabotażysta

Czas na grę, która wymaga już jakieś współpracy i generalnie interakcji między jej uczestnikami. Każdy z nas wciela się w jakąś rolę- kopacza lub sabotażysty. Zadaniem kopaczy jest zbudować tunel prowadzący do złota,  za pomocą kart, a sabotażysta ma zrobić wszystko aby to uniemożliwić. Możemy blokować innych graczy, burzyć tunel, podglądać czy idziemy w dobrym kierunku. Generalnie raczej do końca nie ujawniamy swojej roli. W tej grze niby kopacze powinni trzymać się razem, ale nie zawsze tak jest i tu już można się pokłócić. Coś o tym wiem, ale przecież „to tylko gra…”

Times-Up

Dawno temu (serio, to było chyba z 10 lat temu) pojechałam na weekend ze znajomymi gdzieś poza Kraków. Trudno mi sobie przypomnieć gdzie to było, bo praktycznie cały wolny czas poświęciliśmy wtedy na granie w planszówki. I chyba wtedy oni trochę zaszczepili we mnie miłość do gier, tak jak kiedyś babcia do książek 😊 Dziś mają swoje stowarzyszenie i jeśli chcecie poznać szczegóły,  a w przyszłości może wpaść na jakieś organizowane przez nich wydarzenie to zapraszam na ich Fanpage- Gralicja- tu. Dwie gry, w które graliśmy wtedy najczęściej to Pędzące Żółwie oraz właśnie Times-Up. Ja po przyjeździe, kupiłam sobie tę drugą. 



Dobieramy się w pary i w tych parach gramy niejako w kalambury. Gra ma trzy rundy. W pierwszej opowiadamy o haśle znajdującym się na karcie, w drugiej mówimy jednym słowem, a w trzeciej pokazujemy. Wszystko oczywiście na czas. Uwaga, przy tej grze można się nieźle zintegrować ze swoją parą 😊

Cortex

Czas na grę, której byśmy pewnie nie poznali, gdyby nie była ona prezentem. W ogóle planszówki na prezent szanuję bardzo! Jeśli ktoś je tak lubi, jak ja 😊 Cortex to gra, która na pewno rozwija logiczne myślenie, a w związku z tym, można połączyć przyjemne z pożytecznym i pograć ze swoją pociechą. Zasady są proste, choć zajmują chwilę. Zbieramy karty, które później wymieniamy na części mózgu (są 4). Kto pierwszy zdobędzie mózg, wygrywa. Aby zdobyć karty, trzeba np. wskazać jaki symbol najczęściej pojawia się na karcie, powiedzieć z pamięci co znajduję się na karcie- są to np. rysunki balonu, telefonu, statku itp. Moje ulubione karty i jednocześnie takie, z którymi radzę sobie słabo, to rozpoznanie po dotyku. Musimy dokładnie wybadać, z zamkniętymi oczyma, co znajduje się na karcie i odgadnąć, czy jest to np. kajzerka, a może skórzany pasek lub miś? W tej grze musimy wysilić szare komórki, ale jest to ciekawa alternatywa na spędzenie wieczoru 😊



Wszystkie opisane przeze mnie gry zajmują przede wszystkim mało miejsca, mają raczej proste zasady, więc idealnie nadadzą się w podróży. Ale to jeszcze nie koniec, pora na moje trzy ulubione planszówki. Sprawdziły się one również na wyjazdach, więc śmiało można testować je w różnych miejscach.

Miejsce trzecie- Tajniacy

Nie pamiętam już gdzie i kiedy grałam pierwszy raz w Tajniaków, ale gra od razu mi się spodobała, a przede wszystkim to, że gramy zespołami. Choć w dwójkę też się da, ale nie ma takiego funu (zwłaszcza, kiedy Mąż jednocześnie ogląda serial…😆) Tajniacy to nic innego, jak gra w skojarzenia. Musimy jednym słowem naprowadzić nasz zespół na dane hasło, a najlepiej hasła. Działamy według tajnego kodu, każda drużyna (niebieska i czerwona) ma swój własny,  ale trzeba uważać- można trafić w kartę przeciwnika albo trafić bombę. I wtedy gra się niestety kończy.  Niektórzy po zagraniu z nami, byli tak zajawieni na tę grę, że już dawno mają swój własny egzemplarz.



Tajniacy byli z nami na przykład w Bieszczadach. Graliśmy pod gołą chmurką, w czerwcowy ciepły wieczór, delektując się chwilą i odpoczywając po grillu. Czego chcieć więcej? 😊

Miejsce drugie- Bang

O ile, Tajniaków, pewnie większość kojarzy, to Banga już niekoniecznie. A szkoda, bo uwierzcie mi zagracie raz i będziecie chcieli więcej. Przenosimy się na Dziki Zachód. Przed rozpoczęciem gry każdy otrzymuje swoją tajną rolę, przez wylosowanie karty. Może być to szeryf, zastępca, bandyta lub renegat. Następnie gracze losują swoją postać, która ma dodatkowe funkcję. Podczas gry, można wchodzić w interakcję, strzelając do kogoś, wyzywając na pojedynek czy okradać z kart. W czasie rozgrywki tracimy punkty żywotności (naboje), ale można je też odzyskiwać przez kartę piwko :D Ciekawą kartą jest też dynamit, który może spowodować utratę aż trzech żyć. Nas wyobraźnia kiedyś poniosła i oprócz utraty trzech naboi, założyliśmy się jeszcze o pewien kompromitujący post na fejsie. Zgadnijcie, na kogo padło…


Nawet Fela dała się namówić na jedną partyjkę. 😍

Gra ma jeden minus. Raz wyeliminowany gracz, nie może już powrócić do rozgrywki, ale generalnie  toczy się ona szybko. Zajmie nam jakieś 30 minut. A potem jeszcze raz i jeszcze raz…

Bang- cóż, gdzie on z nami nie był. Przede wszystkim na naszych chorwackich wakacjach umilał nam wieczory, ale zabieram go zawsze na wizytę do babci. Nie wiem, jak moja babcia to robi, ale prawie zawsze wygrywa i potrafi jednocześnie oglądać Twoja twarz brzmi znajomo. Magia!

Miejsce pierwsze- Osadnicy  z Catanu

To jest zdecydowanie moja ulubiona planszówka. To gra, w której zbieramy surowce- drewno, siano, glinę, baranka (😀) oraz skałę. Za zebrane surowce możemy wybudować drogi, osady, miasta lub kupić karty rozwoju. Tu jest dobrze mieć jakąś strategię np. skupiamy się na budowaniu osad i miast albo np. na kartach rozwoju, czy tworzymy najdłuższe drogi.  Ciężko jednak przewidzieć, jak gra się potoczy. Każda plansza ma swój numer, aby pobrać surowiec, musimy mieć na danej planszy swoją osadę(lub miasto) i trafić na tę liczbę oczek, przez wyrzut kostkami. Dużo zależy zatem od tego jak często będą wypadały konkretne liczby. Ale może właśnie dlatego ta gra się nie nudzi, jest  w tym jakaś losowość. Możemy między sobą handlować, blokować dane plansze poprzez użycie Złodzieja (którego można kupić bardzo często w kartach rozwoju lub przez wyrzucenie 7 na kostkach). Ustalamy między sobą do ilu punktów gramy, my zazwyczaj do 12. Gra posiada różne rozszerzenia, moje wciąż czeka na przetestowanie.



To najdroższa propozycja ze wszystkich, ale uwierzcie mi- najlepsza! Osadników poznałam właśnie na wyjeździe. Spędzaliśmy majówkę ze znajomymi w Gródku nad Dunajcem i graliśmy naprawdę do późnych godzin. To była miłość od pierwszego zagrania!

To już wszystkie moje propozycję. Oczywiście wszystkie zasady podałam w większym lub mniejszym skrócie, ale zdecydowanie są one do ogarnięcia. A może Wy macie do polecenia jakaś perełkę? 😍

Read more »
o stycznia 26, 2021 15
Podziel się!
Nowsze posty
Starsze posty

stycznia 18, 2021

Jak czytać dużo książek i nie zbankrutować?


 

Kiedyś znajomy, zajawiony na nowości elektroniczne, opowiadał mi o kupnie nowego smarftona. Kierował się przede wszystkim dobrym aparatem, a że na fotografii, trochę się zna, zakup był uzasadniony.  Aczkolwiek sama bym się nie zdecydowała ze względu na wysoki koszt tego telefonu. No, ale punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Kolega spytał, ile kosztuje mnie moje czytelnicze zamiłowanie. I wyszło, że w sumie całkiem sporo. Zakładając, że jedna książka kosztuje 40 zł, a ja chcę w tym roku przeczytać ich 60, to musiałabym wydać na nie 2400 zł. I oczywiście, może nie jest to ogromna suma, ale znalazłam kilka sposobów na to, aby wydać trochę mniej, a i dać książkom drugie życie 😊.



1.      Wypożycz z biblioteki

Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Ja często korzystam z usług biblioteki i tak np. trafiłam na książki Czornyja, o którym pisałam tu. Moją uwagę przyciągnęła okładka i krótki opis, ale była to jedna z lepszych książek, jakie przeczytałam w tamtym roku. Udało mi się w ten sposób przeczytać kilka książek Cobena, czy książkę Błaszyczkowskiego. Aczkolwiek nie zawsze trafimy na coś super. Mnie przykładowo zawiodła pozycja „Blok 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz.” Temat wydawał się bardzo interesujący i faktycznie taki jest, niestety sposób pisania autora zupełnie do mnie nie trafił i bardzo się męczyłam, żeby skończyć. Jeśli szukamy jakiejś konkretnej pozycji, polecam katalogi internetowe. W ten prosty sposób możemy sprawdzić, czy jest szansa na wypożyczenie i gdzie.

Dobrym pomysłem jest też oddanie własnych książek do biblioteki. Skoro kurzą się na półkach, są już dawno przeczytane, to czemu miałyby nie posłużyć komuś innemu? W końcu w ten sposób robi się miejsce na kolejne. 

2.      Pożycz od kogoś

Zazwyczaj książki, które kupuję, nie leżakują u mnie zbyt długo. Kiedy skończę i wiem, że daną pozycję, mogę komuś polecić, to tak robię. Najczęściej pożyczam mamie, teściowej czy przyjaciółkom. Kiedy później mogę z kimś podyskutować o fabule, wiem że to był udany zakup i cieszę się, że mogłam się podzielić swoim małym odkryciem. To działa też w drugą stronę- bo kiedy któraś z bliskich mi osób czyta dobrą książkę, poleca mi ją i pożycza. W ten sposób właśnie trafiłam na „Osiedle Rżniw” i gdyby nie siostra, pewnie bym jej nie przeczytała. Mimo, że Mroza czytam sporo 😊 Zatem wymiana między sobą to obustronna korzyść.



3.      Sprzedaj

Kiedy pierwszy raz wystawiłam książki na sprzedaż, usłyszałam uszczypliwy komentarz, że jestem Januszem biznesu 😁 Zarówno wtedy, jak i dziś, puszczam tę uwagę mimo uszu i się uśmiecham. Nie sprzedawałam książek, bo potrzebowałam dodatkowego dochodu, a jedynie dlatego abym mogła sobie kupić następne książki. Wiadomo, że nie mogłabym wystawić książek za taką samą, czy nawet podobną cenę, bo zazwyczaj dochodzi jeszcze koszt przesyłki i wychodzi niemalże podobnie jak w księgarni. Książki wystawiam za około 30-40% jej pierwotnej ceny. Z tym, że zanim sprzedam, puszczam ją jeszcze w mój czytelniczy krąg. 😉 Tym bardziej mnie to cieszy, że dobra książka może umilić wieczór co najmniej kilku osobom. Oczywiście, są książki których nie wystawiam- to te, które dostałam na prezent lub takie, które mają dla mnie wartość sentymentalną. Choć staram się, aby było ich niedużo, bo i tak jestem aktualnie na etapie poszukiwania nowych półek na książki.


Ta kolekcja ostatnio poszła u mnie na sprzedaż. Rozeszła się błyskawicznie, ale nie jest mi wcale żal. 😉

4.      Wymień

Książki sprzedaję jak i wymieniam na grupie na facebooku- Książki- sprzedaż/wymiana ksiązek. Przy wymianie książka za książkę opłacamy nawzajem tylko koszt przesyłki. Jeśli szukamy taniej przesyłki, możemy nadać paczkę przez aplikację Vinted. Tam najtańsza kosztuje chyba 7 zł. Za kilka złotych, dostajemy kolejną domową lekturę i uwierzcie mi, w zdecydowanej większości są one w idealnym stanie. Raz nawet dostałam książkę z życzeniami na samoprzylepnej kartce. To mały gest, a cieszy.  Jeśli wahamy się nad kupnem jakiejś książki, możemy właśnie ogłosić się na takich grupach. Może komuś zalega i sprzeda nam taniej? Albo wymieni się na taką, która już dawno jest przeczytana? Warto spróbować.

5.      Wylicytuj/wystaw na aukcję

W moim wypadku właśnie tak się zaczął mały handel książkami. W styczniu, rok temu, mocno zaangażowałam się w zbiórkę pieniędzy dla chorego chłopca. Najpierw wystawiałam książki, które już dawno przeczytałam i które mogłyby kogoś zainteresować, a potem podarowałam na licytację cenną dla siebie koszulkę z autografami siatkarek. Oprócz możliwości kupna (czasem uda się wykupić jakieś perełki taniej), to wpłacamy pieniążki na szczytny cel.  A dobro zawsze wraca!

A tu mój najnowszy nabytek właśnie z licytacji. Zacznijmy rok od czegoś dobrego. 😌

6.      Bookcrossing

Co prawda, w związku z pandemią, ta forma nabycia książek, jest teraz ograniczona, ale czekamy wszyscy na lepsze czasy! Bookcrossing to wymiana stacjonarna. Kilka lat temu brałam udział  w takiej akcji w jednej z krakowskich galerii. Przynosimy dowolną ilość książek, odkładamy na półkę i taką samą ilość, możemy ze sobą zabrać. Książki są przeróżne, więc myślę, że każdy coś dla siebie znajdzie. My wtedy z mamą wymieniłyśmy naprawdę potężną ilość książek. Nie skłamię jeśli powiem, że około 20. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będzie mi dane uczestniczyć w takiej akcji. Oby częściej!

7.      Kupuj taniej

Ale jak? A jednak da się trochę oszczędzić… Ja często zamawiam książki z Bonito, zazwyczaj większą ilość i jeśli jest taka możliwość, to odbieram je osobiście. Na tej stronie książki kosztują około 27,28 zł czyli jest to jednak trochę mniej, a przy większej ilości, to już brzmi akceptowalnie. 😊 Innym miejscem, w którym możemy kupić taniej są różnego rodzaju antykwariaty. Moim ulubionym w Krakowie jest Skład Tanich Książek na ulicy Grodzkiej, ale na pewno jest więcej takich miejsc. Wystarczy trochę poszukać, wyjść na spacer i wrócić z książkami.

8.     Czytaj Ebooki

I ostatnim już sposobem na przeczytanie dużej ilości książek i nie zbankrutowanie, jest czytanie ebooków. Ebooki są tańsze i na pewno bardziej poręczne. Z tym, że trzeba lubić taką formę czytania. Ja niestety nie mogę się do niej przekonać, ale jest to na pewno jakaś opcja. Można szukać jakichś pdf-ów, czy korzystać z różnych portali jak np. Legimi czy Empik.

 


To już wszystkie moje wskazówki na to jak czytać dużo i niekoniecznie wydawać na to miliony monet.  Czy któryś sposób Was zaskoczył? A może dodalibyście coś jeszcze do tej listy? Dajcie znać.



Read more »
o stycznia 18, 2021 9
Podziel się!
Nowsze posty
Starsze posty

stycznia 10, 2021

Wycieczki górskie dla opornych


Nie od razu Kraków zbudowano, czyli dziś wpis o tym jak zachęcić kogoś do wycieczek górskich. Przed Wami kilka moich propozycji dla tych, którzy chcą zacząć przygodę z górami. To również wpis dla szukających ciekawych szklaków, nieco mniej popularnych, ale przy tym równie pięknych. Zapraszam👇

Maciejowa

Na pierwszy ogień wycieczka w miejsce, od którego wszystko się zaczęło. Mam na myśli nasze górskie wyprawy. Oczywiście mieliśmy wcześniej zaliczone topowe Morskie Oko, czyli krokusy w dolinie Chochołowskiej. I tak, trochę przypadkiem (bo cel na niedzielę miał być zupełnie inny) wybraliśmy się do Rabki na spacer. Zostawiliśmy samochód w centrum i wyruszyliśmy czerwonym szlakiem, mijając Park Orkana. Szlak wiedzie głównie polnymi drogami. Trasa do schroniska zajęła nam około 1.5h, ale jest to przyjemny szlak. Na rozgrzewkę w sam raz. Mijaliśmy wiele górskich polanek, która pozwoliły nam oderwać się od miejskiego zgiełku.


 W schronisku można kupić coś do jedzenia i picia. Wiadomo, że teraz tylko na wynos (w godzinach 10-18, sprzedaż w okienku wg. informacji na stronie schroniska), ale my zdecydowaliśmy się tylko na kupno pamiątkowego magnesu. Na szlaku raczej nie ma tłumów no i można wybrać się z dzieckiem, ale z wózkiem mogą być już problemy, zwłaszcza przy samej końcówce.


 Lubomir i Łysina

Kolejną moją górską propozycją jest Lubomir, który zdobyliśmy pod koniec maja ubiegłego roku. Wycieczkę zaczynamy od Przełęczy Jaworzyce, do której dojeżdżamy w godzinkę z Krakowa. Auto zostawiamy przy drewnianych ławeczkach i wyruszamy asfaltową drogą, która stanowi około połowę naszej trasy. Najpierw pnie się przez las, a później między domami. Zawsze mnie to zastanawia, czy gdybym ja mieszkała w takim domku na szlaku, to ile czasu zajęłoby mi przyzwyczajenie się do turystów wokół. Wchodząc na drogę szutrową, zaczynają pojawiać się piękne panoramy. Mijamy restaurację Gościniec, która niestety w dobie pandemii była nieczynna, a szkoda bo wyglądała naprawdę zachęcająco. Po drodze pojawiają się tablice informacyjne dotyczące np. historii obserwatorium, które znajduje się na szczycie. Nic nas nie goni, dlatego spokojnie możemy zatrzymać się przy każdej i czegoś nowego się dowiedzieć. I tak, pnąc się drogą przez las, docieramy do szczytu.


 Niestety obserwatorium jak się pewnie domyślacie, jest zamknięte, ale są ławeczki, można odpocząć i korzystać z błogiej ciszy. Z racji tego, że trasa zajęła nam godzinkę  z hakiem, ciągnę Męża jeszcze kawałek dalej, na Łysinę. Idziemy jeszcze chwilkę lasem, może 15-20 minut i docieramy do celu. Po drodze mijamy ławeczkę z pięknym widokiem. Wyobraźcie sobie to, jesteście na szlaku praktycznie sami (spotkaliśmy pojedyncze osoby, ale był to też poniedziałek) i zupełnie przez przypadek trafiacie na takie miejsce. 


Czasem nie trzeba wielkich poświęceń, żeby zobaczyć piękne rzeczy.  Wracamy tym samym szlakiem, aczkolwiek Lubomir może być ciekawym przystankiem w drodze na inne górskie szczyty (jak np. Lubień czy Kudłacze)



Wielki Kopieniec

Kiedy już mamy trochę wprawy w górskich wycieczkach, można pomyśleć o czymś wyżej i dalej. Przenosimy się w Tatry. No i jak tu ominąć choć trochę rzeszę turystów, a przy okazji trafić na jakiś ładny szlak, niekoniecznie bardzo trudny. Brzmi niemożliwie? Ależ skąd 😉 Wielki Kopieniec to chyba trochę nieodkryty szczyt, a szkoda bo mnie bardzo przypadł do gustu i na pewno na długo go zapamiętam. To jedna z gór, której nawet moja mama jeszcze nie zdobyła. Wędrówkę zaczynamy od zostawienia samochodu na parkingu we wschodniej dzielnicy Zakopanego -Jaszczurówce. Miejsc nie ma za dużo i mimo późnej pory, udało nam się zaparkować i nawet nic za ten parking nie za płacić. Szok. Drogowskazy pokazują, że na szczyt dotrzemy w niecałe 2 godziny.


 Z racji tego, że szczyt zdobiliśmy kilka dni temu, w warunkach zimowych, to faktycznie całość trasy, razem z postojami zajęła nam niecałe 4h. Początek szlaku jest prosty, a zima sprawia że wręcz urokliwy. Ochów i achów na temat zimowego klimatu nie było końca.


 Idziemy wzdłuż Potoku Olczyskiego. W niecałe 30 minut docieramy do Polany Olczyskiej i mamy za sobą najłatwiejszy etap wycieczki, ale o tym szczęśliwie jeszcze nie wiemy. Kierujemy się dalej zielonym szlakiem, ponieważ żółty zaprowadził by nas na Nosal. A to innym razem.

Przechodzimy przez drewniany mostek i wchodzimy do lasu, podejście robi się trochę trudniejsze. Mijamy dzieci zjeżdżające na jabłuszku i żałujemy, że nie mamy takiego ekwipunku ze sobą, oj bardzo. Po około 45 minutach docieramy do Polany Kopieniec, mając za sobą tylko jeden (mój) upadek, jednak drogowskazy dodają nam sił, bo wiemy że jesteśmy już u kresu wędrówki. Zaczynają się schody, dosłownie i w przenośni. Pną się do góry, wyraźnymi zakosami. I wtedy, każdy z nas, prędzej czy później zalicza upadek. Z tą różnicą, że moi towarzysze wywracają się raz, a ja kilka razy. No, nie było to zbyt mądre, przyznaję. I dlatego, po zejściu z Kopieńca, mijając ludzi bez raków, ostrzegamy ich, że jest baaaardzo ślisko. No, ale wiadomo, nie uwierzy dopóki nie zobaczy. 


Zejście okazało się trudniejsze, a że było nam wszystko jedno, to cześć trasy po prostu zjechałyśmy na tyłku, szczęśliwie nie rozdzielając sobie przy tym ubrań. Uwierzcie mi, nie byłyśmy jedyne😁. Co nie zmienia faktu, że na pewno będę się bardziej przygotowywać do wycieczek w zimie.

Dolina Białej Wody

Czasem trzeba trochę poszperać, aby znaleźć jakieś górskie perełki. Albo poradzić się kogoś bardziej doświadczonego. I tak było w tym wypadku. Do Doliny Białej Wody trafiliśmy przez polecenie. Jest to najdłuższa dolina w Tatrach i dla wielu uznawana za najpiękniejszą. Startujemy z Łysej Polany, z tym że Dolina jest położona jest na terytorium Słowacji. Obecnie zatem spacer po tym urokliwym miejscu jest dość utrudniony, ale gdy tylko się to zmieni, zachęcam Was do odwiedzenia! Na parkingu jest masa ludzi, my musimy zaparkować po stronie słowackiej i przez chwilę obawiamy się tłumów. Na szczęście wszyscy idą na Morskie Oko, a my wybieramy szlak zdecydowanie mniej oblegany. Początkowo wędrujemy drogą asfaltową, która później zmienia się w szeroka drogę szutrową, delikatnie pnącą się do góry. Podstawowa trasa kończy się na Polanie Białej Wody. To około 3.2 km, dla nas jest to jednak przystanek i maszerujemy dalej, widoki tylko nas do tego zachęcają.


 Mijamy dwie kolejne polanki- Pod Upłazki oraz i Pod Aniołami. Aż dochodzimy do Polany pod Wysoką, na której kończymy naszą wyprawę. Mamy apetyt na więcej, ale niestety ogranicza nas czas. Dlatego pewnie jeszcze kiedyś tam wrócimy i zdobędziemy Litworowy Staw. Mimo to, był to udany spacer, przeszliśmy 20 km, w niecałe 5h. 


Trasa nie ma żadnych trudności technicznych, a widoki są naprawdę piękne. Jest zatem ciekawą propozycją, dla tych którzy lubią spacerować, ale niekoniecznie zdobywać wysokie szczyty.


Która górska wycieczka najbardziej Was zachęciła? A może już byliście w którymś miejscu? Dajcie znać, a ja na całe szczęście mam jeszcze kilka perełek w zanadrzu, które prędzej czy później opiszę na blogu 😊

Read more »
o stycznia 10, 2021 16
Podziel się!
Nowsze posty
Starsze posty
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

Polecany post

Wiosenne książki? Podsumowanie kwietnia i maja.

Popularne posty

  • No weźże mnie na wycieczkę - pomysły na prezent z okazji Dnia Dziecka [aktualizacja 2023]
     Dzień dziecka zbliża się wielkimi krokami. Z tej okazji mam dla Was kilka propozycji, gdzie można by się wybrać ze swoją pociechą, ale nie ...
  • Styczniowe wyprawy
     Z pierwszego miesiąca w roku staram się wycisnąć jak najwięcej pod względem podróżniczym, bo wyczuwam że luty i marzec mogą mnie trochę zaw...
  • 10 momentów z podróży, czyli podróżnicze podsumowanie roku 2022.
      Przyznam szczerze, że pomysł na podsumowanie tego roku zaczął we mnie kiełkować już w listopadzie. Zaczęłam się zastanawiać, w jakiej form...

Archive

  • ►  2025 (8)
    • ►  cze 2025 (1)
    • ►  maj 2025 (1)
    • ►  kwi 2025 (1)
    • ►  mar 2025 (2)
    • ►  lut 2025 (1)
    • ►  sty 2025 (2)
  • ►  2024 (25)
    • ►  gru 2024 (2)
    • ►  lis 2024 (2)
    • ►  paź 2024 (2)
    • ►  wrz 2024 (3)
    • ►  sie 2024 (2)
    • ►  lip 2024 (3)
    • ►  cze 2024 (1)
    • ►  maj 2024 (1)
    • ►  mar 2024 (3)
    • ►  lut 2024 (3)
    • ►  sty 2024 (3)
  • ►  2023 (37)
    • ►  gru 2023 (3)
    • ►  lis 2023 (2)
    • ►  paź 2023 (2)
    • ►  wrz 2023 (2)
    • ►  sie 2023 (3)
    • ►  lip 2023 (4)
    • ►  cze 2023 (3)
    • ►  maj 2023 (4)
    • ►  kwi 2023 (3)
    • ►  mar 2023 (4)
    • ►  lut 2023 (3)
    • ►  sty 2023 (4)
  • ►  2022 (33)
    • ►  gru 2022 (2)
    • ►  lis 2022 (3)
    • ►  paź 2022 (3)
    • ►  wrz 2022 (4)
    • ►  sie 2022 (3)
    • ►  lip 2022 (3)
    • ►  cze 2022 (2)
    • ►  maj 2022 (3)
    • ►  kwi 2022 (2)
    • ►  mar 2022 (3)
    • ►  lut 2022 (2)
    • ►  sty 2022 (3)
  • ▼  2021 (39)
    • ►  gru 2021 (4)
    • ►  lis 2021 (3)
    • ►  paź 2021 (2)
    • ►  wrz 2021 (4)
    • ►  sie 2021 (2)
    • ►  lip 2021 (3)
    • ►  cze 2021 (3)
    • ►  maj 2021 (4)
    • ►  kwi 2021 (4)
    • ►  mar 2021 (3)
    • ►  lut 2021 (4)
    • ▼  sty 2021 (3)
      • Planszówki, które lubią podróże
      • Jak czytać dużo książek i nie zbankrutować?
      • Wycieczki górskie dla opornych
  • ►  2020 (5)
    • ►  gru 2020 (5)

Szukaj na tym blogu

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Ⓒ 2018 Podróże z książką. Design created with by: Brand & Blogger. All rights reserved.